Po tej całej akcji ze zjawą, rozbitą szybą i znikającym chłopakiem w domu, tatuś umówił mnie na spotkanie z psychologiem. Powiedział, że nie ma innej opcji w tym przypadku. Zawsze był dla mnie ważną osobą więc zabolało mnie to, że mi nie wierzył. W sumie pewnie sama bym sobie nie uwierzyła.
Wracając do tematu psychologa, w środę tato odwiózł mnie pod biuro doktor Donavan. Był to mały budynek pomalowany cały na pomarańczowo, dach jak wszystkie na tej ulicy był czerwony. Ze ścian odpadał trochę tynk ale ogólnie było normalnie pomijając fakt, że kabinet był jakiś kilometr od psychiatryka.
-Iść z tobą? - zapytał tato przed wejściem.
-Nie, dam sobie radę - chrząknęłam pod nosem.
-Zaczekać tu? -zadawał kolejne pytania.
-Nie tato jedź do domu na zakupy gdziekolwiek, nie jestem dzieckiem.
Bez przekonania kiwnął głową i odjechał. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Pierwsze pomieszczenie to było coś w stylu poczekalni kilka krzeseł i blat przy którym siedziała recepcjonistka. Młoda pani z długimi blond włosami zaplecionymi w warkocza, miała na sobie czarną sukienkę. Na początku nie zwróciła na mnie uwagi rozmawiała z kimś przez telefon. Podeszłam do blatu, kobieta natychmiast odłożyła słuchawkę i się mną zajęła.
-Dzień dobry - powiedziała - jesteś umówiona czy chcesz się umówić?
-Jestem umó..
-Świetnie - przerwała mi - z doktorem Davisem czy z doktor Donavan?
-Z Donava...
-Świetni wzdłuż korytarza, skręcasz w prawo koło łazienki i drzwi numer osiem - uśmiechnęła się fałszywie.
Była taka przesłodzona, no wiecie miła na siłę do tego traktowała mnie jak psychiczną dziewczynę tak właściwie wtedy się tak czułam. Już miałam jeden powód dla którego nie chciałam tam wracać.
Poszłam zgodnie ze wskazówkami recepcjonistki. Gdy zobaczyłam w końcu salę numer osiem zamarłam. Nogi się pode mną ugięły a ręce miałam jak z waty. Czułam się po prostu źle bo wiedziałam, że nie powinnam tam być.
Zapukałam do drzwi, po chwili usłyszałam miły głos mówiący - proszę wejść.
Niepewnie otworzyłam drzwi.W gabinecie stało biurko, szafka z różnymi dyplomami i figurkami, fotel a obok krzesło. Cały był pomalowany na brązowy kolor coś w stylu liści jesiennych.
Za biurkiem siedziała zapewne doktor Donavan. Miała krótkie brązowe włosy, wyraźne i piękne rysy twarzy jej uśmiech od razu mówił, że mogę jej zaufać jednak ciągle się wahałam czy powiedzieć jej prawdę.
-Proszę wejdź.
Minęłam próg gabinetu i podeszłam pod biurko.
-Jesteś Anna Williams ?
Pokiwałam głową a potem wydukałam z siebie - tak.
-Jestem doktor Donavan, twój ojciec mówił, że prawdopodobnie masz halucynację. Możesz mi powiedzieć dokładnie co widzisz albo widziałaś ? - stałam tak bez ruchu, po prostu byłam sparaliżowana - Proszę Anno usiądź, chcę ci tylko pomóc.
Usiadłam i nic nie mówiłam. Doktor. D wpatrywała się na mnie oczekując na moją odpowiedź a ja po prostu bałam się powiedzieć co tak na prawdę widziałam. Jej oczy były wbite w moją twarz nie mogłam tego wytrzymać - wybuchłam ... powiedziałam wszystko.
-Wszystko zaczęło się od tego jebanego wisiorka - ściągnęłam z szyi podarunek od Aleksandry i rzuciłam go - dostałam go od przyszywanej cioci, potem przeniosłam się do tego cholernego miasta, potem to morderstwo, potem czerwony księżyc i śnieg... w sierpniu! Potem ta dziwna wizja Zazdrość czy chuj wie co... a potem chłopak w moim domu i napis na ścianie do tego ścigające mnie noże... - wydukałam za jednym tchem.
Zaczęłam tak szybko oddychać, że pani psycholog podeszła do kranu i zaczęła nalewać wody do plastikowego kubeczka. Czułam, że się duszę. Jakby wszystkie moje wnętrzności krzyczały i rozpadały się na milion kawałków. Przed oczami miałam tylko szarmancki uśmieszek tego blondynka, duszka, zjawy który był w moim domu.
Doktor. D podała mi kubeczek, wzięłam dwa duże łyki i zaczęłam normalnie oddychać ... no trochę normalniej.
-Czy.. czy ja zwariowałam ?
-Czy to prawda - zapytała, łza spłynęła powili po moim policzku po czym pokiwałam potwierdzająco głową.
Kobieta zacisnęła zęby jakby nie wiedziała co powiedzieć, usiadła na swoim obrotowym krześle i zapisała coś w zeszycie. To na pewno nie była karta pacjenta czy coś w tym stylu, zeszyt wyglądał jak na prawdę stara książka.
-Pani Donavan? - zapytałam, jej wzrok od razu przekierował się na mnie - pani nie uważa, że mi odbiło. Prawda ?
Kobieta podeszła do okna, słyszałam jak szlochała. Podeszłam do niej, położyłam swoją rękę na jej ramieniu. Czułam się jakbym to ja była wtedy psychologiem a ona moją pacjentką. Pani. D wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i przetarła nos, następnie podniosła z ziemi mój wisior przypatrzyła się mu dokładnie a ja nie miałam pojęcia co się z nią dzieję.
-Masz niesamowitą przepowiednie. - powiedziała.
-Coo? - wyglądała jakby znała całe moje życie przez jedno spojrzenie na głupi naszyjnik.
-Anno cokolwiek się stanie nie możesz go zdjęć - podała mi podarunek od Aleksandry - cokolwiek się stanie, on cię będzie chronił.
-Przed czym? Przed tym chłopakiem ? - łzy zaczęły lecieć mi strumieniami.
-Przed śmiercią moja droga. Byłam kiedyś taka jak ty!
-Czyli jaka !?! - mój ton bardziej zmienił się w krzyk, chciałam wiedzieć wszystko.
Ponownie przetarła nos.
-Byłam widoczną w cieniu.
Nie miałam bladego pojęcia o czym mówi, jako jedyna mi uwierzyła a ja miałam ochotę wezwać policję albo psychologa, potem pomyślałam, że może to jakaś terapia? Uwierzy mi a potem ... bum wymaże mi pamięć, zahipnotyzuje czy coś.
-Nigdy go nie zdejmuj! Masz dar który jest potrzeby wielu istotom nadprzyrodzonym a najbardziej Miłości, to nie pozwoli cię wykryć.
Wtedy byłam pewna, że wie o co chodzi. W moim śnie czy wizji czy czymś Zazdrość gadała coś o tej Miłości a nie powiedziałam tego pani. D.
-Chłopak który był w twoim domu... niedługo na pewno znów go zobaczysz - przeszła mnie gęsia skórka - nie bój się go! Lubi straszyć ludzi ale chcę ci pomóc, ma w tym też swój interes ale to wyjdzie ci na dobre zaufaj mi.
Chłopak przez którego prawie nie zwariowałam miał mi pomóc? Wtedy to wszystko zrobiło się na prawdę popaprane.
-Ma na imię Matt i musisz go znaleźć - przytuliła mnie mocno - Teraz !
Wybiegłam z biura minęłam korytarz, toalety, recepcjonistkę i pobiegłam w stronę lasu szukać tego chłopaka, chciałam żeby to wszystko się skończyło.
Gdy byłam już w lesie zaczęłam go wołać - Matt!. Nie miałam pojęcia czego mam szukać i nie wiedziałam też dlaczego pobiegłam do lasu coś mi mówiło, że tam będzie. I niestety... nie myliłam się.
Las wydawał się mroczny, nie raz promienie słońca otulały moją twarz a nie raz otulał ją chłodny wiatr.
Na środku drogi pojawił się chłopak o blond włosach, przełknęłam ślinę. Jego uśmiech był taki jak wtedy.
Bałam się podejść więc tkwiłam w miejscu. Miałam wrażenie, że zaraz moje Martensy zanurzą się pod ziemię wraz ze mną. Chłopak znikł. Po chwili poczułam czyjąś obecność tuż za mną i delikatny głos szepczący mi o ucha.
-Jednak jesteś odważna.
Te słowa trochę mi pomogły wiedziałam, że jakby chciał mnie zabić zrobiły to wtedy. Jednak nadal telepały mi się ręce a usta jakby były sklejone nie mogłam wydusić nawet literki z siebie.
-Nie musisz się bać, musisz mi pomóc. Kiedy to zrobisz ja odwalę się od twojego świata rybciu i będziesz bezpieczna, żadnych duchów - powiedział
Wzięłam wdech.
-Okej, co mam zrobić ?
-To nie taki łatwe - objął mnie od tyłu, próbowałam się jakoś wyszarpać ale jago spojrzenie nadal przyprawiało mnie o dreszcze.
-Okej, chociaż powiedź mi kim jestem ?
Chłopak się zaśmiał, wypuścił mnie z objęcia i znikł, oczywiście pojawiając się w innym miejscu, tuż przede mną. Jakby nie mógł użyć nóg .!.
-Jesteś człowiekiem który ma dar. Widzisz... niektóre duchy w godzinę w którą umarły zmieniają się w demony. Śmierć nie umiał ich zobaczyć w tę godzinę, więc każde uczucie oddało trochę swojej mocy i zesłało ją na ziemię na niektórych ludzi. To nie jest dziedziczne czy coś. Albo się taka rodzisz albo nie - uśmiechną się - ty widzisz demony. Większość widocznych w cieniu pracowało dla Śmierci zgarniało demony i wsadzało do piekła. Teraz ten ród nie żyję a ty jesteś jedyna. Każde uczucie.. każda istota nadprzyrodzona chcę cię dopaść - mówił to taki głosem jak z horroru, szepcząc mi to do ucha. Jednak dalej nie wiedziałam co znaczą te uczucia śmierć czy coś. Gdybym mogła otworzyć buzię zadałabym tyle pytań. Musiałam się przyzwyczaić do tego, że gadałam sobie z duchem.
-Ty.. ty nie jesteś demonem? Czy one są złe? - udało mi się wydukać.
-Są złe w godzinę swojej śmierci ja nim nie jestem - położył swoją rękę na moim biodrze zbliżył swoje wargi do mojego ucha i wyszeptał - Ja jestem zły.
I znikł nie pojawił się z powrotem a ja uciekłam. W domu wmawiałam tacie, że zrozumiałam że to były tylko moja zwidy a on mi uwierzył.
-----------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo ale nie miałam czasu pisać :( Następny rozdział będzie szybciej zapewne w niedzielę albo w poniedziałek :D Bardzo wszystkich proszę o szczere opinie i przepraszam jeśli pojawiły się jakieś błędy :**
Ps; Mam nadzieję że rozdział i zwiastun się podobają :D